Stanley Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> Czy ciołki z Wólki Wielkiej którzy
> zdobyli dyplomy geodety nie rozumieją że takie
> wyznaczenie jest dla nich tyłkochronem by
> budowlańcy czegoś nie poprzesuwali sami robiąc te
> przenioesienia ?. By później nie było że budynek
> za blisko granicy. Na budowach dużo większy
> szacunek u własnych pracowników miał zawsze
> właściciel firmy budowlanej który w raz z nimi po
> prostu pracował a nie był tylko "menagierem".
tyłkochronem zawsze był podpisany przez kierownika (lub inwestora) szkic tyczenia i przekazanie terenu, a nie fakt zbijania ławic. też pracowałem w młodości w OPGKu i u nas nie było takiej praktyki, jak opisałeś..
opowiadał mi kiedyś kolega, w końcu lat '80tych miał wujka geodetę w Niemczech, wujek miał ichniejsze uprawnienia do obsługi geodezyjnej budów. jego praca polegała na jednokrotnym przyjezdzie w teren, przed wszystkimi, założeniu osnowy realizacyjnej z reperami (i głównymi osiami budowy) i przekazaniu wszystkiego kierownikowi, pamietam jak dziś, że kasował za to 5-6 tys. marek, wtedy kwota dla nas niewyobrażalna, dla porównania Polacy jadący wtedy do Niemiec na budowy zarabiali po 1,5-2 tys. marek miesięcznie. budowlańcy z tej osnowy robili sobie cała resztę, łącznie z wbijaniem ławic i tyczeniem poszczególnych obiektów, pilnowali też punktów osnowy, bo każdy kolejny przyjazd to była połowa kwoty wyjściowej... dla mnie wtedy szok, ale cieszyłem się że zostałem geodetą, bo "jakby coś" to w Niemcach dobrze płacą
.