A wierzysz w cuda?
Gdy sie tak zastanowie, to dochodze do wniosku, ze byla to piata, gora szosta klasa szkoly podstawowej kiedy na matematyce pani kazala w zeszycie rysowac kartezjanski uklad wspolrzednych i na nim znaczylismy rozne punkciki o wspolrzednych podawanych przez pania. Jak sie do tego zabieralismy nie moge sobie przypomniec, tak bylo to dawno. Pamietam za to, ze zeszyt byl czysty, bez kratek, specjalnie "do geometrii".

Jak zwykle bedzie na mnie, ze sie wywyzszam, nie pomagam, nasmiewam, robie z kogos durnia ale trudno, przyzwyczajam sie.

A do ewentualnych specjalistow ktorzy by mi mieli zarzucac cos o dokladnosci tej szkolnej metody powiem, ze bywa ona wyzsza od nieszczesnej kalki.