Po prostu zleć to innemu geodecie. On skontaktuje się z tym "zabieganym" i zorientuje się czy "zabiegany" ma chęć skończyć jak mężczyzna czy sprawa jest dla niego wrzodem na dupie. Może się okazać że ten nowy będzie wybawieniem dla tego, jak piszesz, "nobilitowanego" geodety. U mnie jest tak że w takich sytuacjach geodeci kontaktują się ze sobą i nikt nikomu nie wpieprza się. No chyba że któryś jest tak zawalony albo sprawa mu ciąży z innych względów że pozbywa się jej bez żalu. Tak to już bywa czasem z tymi "ważnymi". Podejście do klienta mają podobne (z góry) jak dawniej do petenta. Zestaw kitów i ciuciubabek jest u nich niewyczerpalny. Ostatnio czytałem sprawozdanie z rozgraniczenia sprzed 30 lat. Od zgłoszenia do wyjścia w teren upłynęło 2 lata + jeszcze rok do zakończenia. Sprawa nieskomplikowana i zgodna (ja bym to zrobił trybem wznowinia bo materiały i stabilizacja super). W uzasadnieniu było że " że brak fachowych kadr". Pytałem gościa z ówczesnej "firmy" (na W) dlaczego to tyle trwało? Powiedział mi że wtedy pracowało tam ok. 15 geodetów; 5 pomiarowych i 3 kameralistki (małe powiatowe miasteczko). Tyle że nie było akordu i konkurencji. Taka ciekawostka.