"Rozbieżności więc dotyczą raczej pojedynczych przypadków: zakładający ewidencję budynków skorzystał z możliwości digitalizacji mapy..."

I w tym chyba sęk - tanio kupione, teraz problemy. Znam powiaty, w których przy załozeniu ewidencji budynków zlecono pomiar wszystkich czołówek, i z nich dopiero liczono powierzchnię zabudowy (tam , gdzie nie wystarczały czołówki, robiony był albo pomiar niezbednych elementów, np. ukośnych ścian, łuki itp.) Znam tez miasto, w którym zmierzono od nowa niemal wszystkie budynki, szopki, wiatki, tarasy a nawet sławojki, dla których nie znaleziono operatów inwentaryzacji (bo zakładano równoczesnie m.z. - dopiero później robione były mapy wywiadu pod kątem egib).
W dalszym ciągu uważam jednak, że przy mapie do celów... geodeta powinien ograniczać się tylko do stwierdzenia faktu i oczywiście zaktualizowaniu mapy. Dalsza procedurę powinien według mnie wszczynac urząd - to on jest uzbrojony w ZUDY, łączność z wydziałami budownictwa, architektury i skarbówką.
Ja pracuję dla zleceniodawcy i mam z tego swój zysk i swoje koszty. Z podatków zysk ma kto inny, niech sie więc martwi ich ściagalnością, śle zawiadomienia itp. - na podstawie sygnałów dochodzących z terenu od geodetów (wyniki pomiaru, operat, uzupełniona mapa, szkice - mało jeszcze dowodów, przyniesionych na tacy?). Kto inny tez ma zyski z wydawania wszelkich pozwoleń i odbiorów budowlanych, uzgadniania dokumentacji itp. - ja nie jestem policją budowlaną ani skarbową.
Poza tym, często robiąc pomiar, nie widzę się z włascicielem działki sasiedniej. I nie mam interesu sie z nim spotykać ani go zawiadamiać, jesli tylko pies nie gryzie (albo mierzę bezlustrowo)
To samo dotyczy chyba uzytków, o czym kiedys była mowa.